Polindtrip #3 - Kochanie, poznaj moich rodziców! Pierwsze spotkanie z indyjskimi teściami


Na pierwszy dzień zaplanowaliśmy sobie odpoczynek. Ale jak tu odpocząć w dusznym pokoju hotelowym z ruchliwym maluchem? Więc stwierdziliśmy - jedziemy do rodziny! Teściowie tymczasowo mieszkali z ciocią Lijo (siostrą jego mamy, po indyjsku nazywaną Memą), więc od razu mieliśmy okazję pokazać się paru osobom więcej.

Była to też pierwsza okazja do podróży autorikszą.  Niezapomniane doświadczenie. Indyjskie drogi na początku napawały mnie przerażeniem, ich ruch uliczny przyprawiał o dreszcze, a jak myślałam o wszystkich bezpiecznych europejskich fotelikach dziecięcych to włosy mi się jeżyły. A w Indiach maluchy jeżdżą na rękach. W autorikszach, na motorach, jak się da. 

W moją pierwszą podróż nieopatrznie puściłam przodem Lijo i Michaela, a sama wsiadłam na końcu. Nieopatrznie, bo autoriksza nie ma drzwi. Z drugiej strony ma blokadę, ale jadąc nią pierwszy raz bałam się bardzo, że wypadnę. Ruch uliczny początkowo wydawał mi się kompletnie chaotyczny, trąbienie kojarzyło wyłącznie z niebezpieczeństwem, mijanki na drogach o centymetry (dosłownie!) były potworne! Wracając już nie było tak źle. Wsiadłam z odpowiedniej strony, zaczęłam dostrzegać jakiś sens w tym całym ruchu. Indyjscy kierowcy są zmuszeni do tego, żeby jeździć dużo uważniej niż polscy. Tam nie ma opcji "jazdy na pamięć". A sygnały dźwiękowe nie oznaczają zagrożenia. Zależnie od natężenia dźwięku może to być "uwaga, jadę, jest tam ktoś?" albo na przykład "jadę choćby nie wiem co, więc zwolnijcie tam" i tym podobne komunikaty.

Spotkanie z teściami było bardzo sympatyczne, chociaż przebiegło zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Z opowieści wiedziałam, że ojciec Lijo jest człowiekiem bardzo pewnym siebie, wręcz dumnym, takim, przed którym ludzie truchleją. Nieustraszony, poważny, ale jednocześnie wygadany. O mamie słyszałam, że jest nieśmiałą kobietką, która najchętniej schowałaby się w kącie i nikomu nie przeszkadzała. Woli ustępować innym niemal zawsze i jest bardzo naiwna.

Jakież było moje zaskoczenie...!

Kiedy przyjechaliśmy w domu był tylko ojciec Lijo. Po drodze jeszcze złapała nas Mema, która wyściskała mnie, wyszczypała Michaela i pobiegła z powrotem do pracy w pobliskim banku. Teść bardzo unikał kontaktu wzrokowego ze mną. Do tego stopnia, że zastanawiałam się czy coś nie tak. Nie polubił mnie? Walnęłam jakąś gafę już na samym początku? Przecież podobno to on nas najbardziej wspierał w całym pomyśle ślubu! Po jakichś dziesięciu minutach ostatecznie wyszedł.. na kawę. Z domu. Zabierając parasol. Wtedy Lijo w śmiech, wyjaśnił mi, że jego tata się po prostu wstydzi!

Teść wrócił dość szybko, już spokojniejszy, szczęśliwszy pobawił się z Michaelem. Na niedługo potem przyjechała mama Lijo. Malutka, drobna i bardzo piękna kobieta. Jej uroda zawsze mnie zaskakuje, bo o ile jej syn jest szalenie fotogeniczny, to tak bardzo niefotogenicznej osoby jak ona jeszcze nie spotkałam. Za każdym razem jak na nią patrzyłam byłam zachwycona jej urokiem i kobiecością, taką bardzo indyjską, a kiedy tylko robiłam zdjęcie.. No, klapa. Może to ze mnie fotograf żaden, ale też nie widziałam innych zdjęć, które pokazałyby to, co ja w niej widziałam.

I mama dla odmiany żadnej nieśmiałości nie okazała. Od razu mnie wyściskała, wycałowała, wygłaskała. W ogóle zauważyłam, że tam ludzie dotykają się znacznie częściej niż w Polsce. Ciągle jest okazja, żeby pogłaskać, zrobić masaż głowy, złapać za rękę, usiąść bardzo blisko siebie. Muszę przyznać, że mnie to krępuje i nie wystarczył mi cały wyjazd, żeby poczuć się z tym zupełnie swobodnie, ale może następnym razem już będę bardziej przygotowana.

Na zdjęciu jestem czesana przez Memę, teściowa obok.

Z czasem okazało się, że to co o teściach słyszałam wcześniej też jest prawdziwe - w relacjach z ich rodakami, dalszymi znajomymi, czy w sytuacjach bardziej formalnych, rzeczywiście to ojciec jest dominatorem, a mama lubi się usunąć. A mnie oboje zaakceptowali, przywykli i przyjęli do rodziny bez dłuższych przestojów. Po paru dniach nie było już cienia nieśmiałości z żadnej strony. Z mamą Lijo dogaduję się wyłącznie przez osoby trzecie, a tato Lijo jak się okazało mówi po angielsku całkiem nieźle - sens da się zrozumieć! Pomimo, że (podobno) zamiast angielskiego przemyca słowa w hindi. Ale spokojnie daliśmy radę pogadać nie raz i nie dwa.

Chcieli nas zatrzymać już na noc, ale na szczęście nie wzięliśmy żadnych rzeczy z hotelu. Na szczęście, bo tego wieczora dopadł mnie okropny rozstrój żołądka, mówiąc delikatnie. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam i mam nadzieję, że więcej mnie to nie dopadnie. Bardzo silnie zareagowałam na zmianę flory bakteryjnej. A na kolację zjedliśmy przepyszne Chicken Biryani* w hotelowym ogrodzie, wśród pięknych światełek, zieleni, otoczeni indyjską muzyką i zabezpieczeni kłębami dymu odstraszającego komary.

I wiecie co?
Po tej chorobie już do końca pobytu nie tknęłam żadnego Chicken Biryani.


___
*Chicken Biryani - typowe danie indyjskie przyrządzane z ryżem, kurczakiem i innymi dodatkami.

You Might Also Like

0 comments